Djeravica (Đeravica, Gjerovica): wysokość 2656 m n.p.m. Szczyt Kosowa leżący w paśmie Gór Północnoalbańskich w Górach Dynarskich. Jest uznawany za najwyższy szczyt Kosowa, choć minimalnie wyższa może być Wielka Rudoka (po macedońsku Velika Rudoka, po albańsku Maja e Njeriut).
Gdy dojeżdżamy do Dečani jest jeszcze jasno ale my musimy dojechać nieco dalej bo w okolice przepompowni gdzie będziemy rozbijać obóz. Z Dečani podążamy drogą 108 i po jakimś czasie po prawej stronie mijamy Monaster Visoki Dečani ( główny monaster Serbskiej Cerkwi Prawosławnej w północno-zachodniej części Kosowa. Monaster znajduje się pod ochroną ONZ i KFOR). Podążając dalej prosto, dojedziemy do restauracji Kalaja e Deçanit ale nie zatrzymujemy się tutaj tylko jedziemy dalej.
Tutaj mapa z oznaczeniem Kalaja e Deçanit:
Jadąc jeszcze kawałek prosto dojedziemy do przepompowni, a następnie do restauracji Perroi Shqiptar (na mapie google przy podglądzie satelitarnym widać budynki), my jesteśmy tam około 22:00.
Poniżej zdjęcie restauracji Perroi Shqiptar – otrzymane dzięki uprzejmości Roberta (wyprawa Roberta na Półwysep Bałkański)
Gdy podjeżdżamy pod restaurację, naprzeciw nam wychodzi młody chłopak. Krótka rozmowa o tym co tutaj robimy i wskazuje nam miejsce przed posesją gdzie możemy rozbić namioty. Zadowoleni i już mocno zmęczeni (w końcu jeszcze parę godzin temu walczyliśmy na Wielkiej Rudoce z psami pasterskimi 😉 ) zaczynamy wypakowywać rzeczy. Nagle pojawia się starszy rodu. Jedynym językiem jakim posługuje się Gospodarz jest albański więc komunikacja jest nieco utrudniona. Natomiast kiedy dowiaduje się, ze jesteśmy z Polski uśmiecha się i zaprasza nas na swoją posesję. Możemy bezpiecznie zostawić samochód, wykąpać się i rozbić namioty. Jesteśmy już tak szczęśliwi, że do pełni szczęści brakuje już tylko tradycyjnego arbuza, oliwek i wina w które oczywiście jesteśmy zaopatrzeni ;D.
5:00 rano pobudka, zbieramy się w trójkę – ja, Mariusz i Janek. Dziewczyny mają dość po Rudoce 😉 i zostają w obozie.
Najpierw droga pnie się do góry szutrową drogą. Po około godzinie marszu wychodzimy na wypłaszczenie. W oddali widzimy zabudowania i biegające wokół nich psy pasterskie – jak zwykle nastawione agresywnie. Uzbrajamy się w broń miotaną i ruszamy dalej. Na szczęście tym razem udaje nam się przejść bez większych problemów, chociaż zawodzenie psów słyszymy za plecami jeszcze długi czas. Gdy docieramy do miejsca w którym naszą drogę przecina rzeczka, zbaczamy z szerokiej drogi i wchodzimy stromą drogą w las. To tzw. stary szlak, obecnie już nieużywany, ale co jakiś czas wyłaniają się oznaczenia, które doprowadzają nas do wioski pasterskiej. Trasa „starym szlakiem” trochę skraca drogę, ale ciężko jest w ogóle ją znaleźć, dlatego polecam kontynuowanie wędrówki wygodną i ubitą drogą, która niedaleko za rzeczką zakręca i pnie się do góry znacznie łagodniej. Tej drogi używamy również schodząc.
Tymczasem w obozie:
dziewczyny jeszcze śpią.
Gdy docieramy do zabudowań, wychodzi nam na przywitanie pasterz i zaprasza na poczęstunek. Oczywiście korzystamy z zaproszenia. Pasterz nazywa się Isni. Przedstawia nam swoją rodzinę i częstuje ciepłym mlekiem. Okazuje się, że jest byłym profesorem Uniwersytetu w Prisztinie i mówi w 6 językach, jednak ze względu na poglądy polityczne został zwolniony z pracy i odebrano mu paszport. Żyje więc z wypasu krów (których ma 4) na stokach Djeravicy!!! Jak się później okazało w wolnym czasie uczy języków obcych dzieci z albańskich rodzin zamieszkujące osadę, które otaczają nas sporą grupką. Niezbyt wielu turystów zapuszcza się w te rejony, więc tego dnia jesteśmy nie lada atrakcją. Isni proponuje nam swoje towarzystwo na szczyt. Przystajemy na propozycję z radością, tym bardziej, że wprowadza nas na szczyt bezszlakowo, dość stromym skrótem.
Tymczasem w obozie:
dziewczyny jedzą świeże arbuzy i popijają kawą z ekspresu, którą przyniósł im Gospodarz.
Wracamy do osady szlakiem, oznaczonym jak na Kosowo nie najgorzej. Widoki nieziemskie, schodzimy do doliny mijając górskie jeziorka i potoki. Po zejściu rodzina Isniego częstuje nas obiadem i kawą. Wymieniamy numery telefonów i ruszamy w dół. Isni odprowadza nas do miejsca, w którym rano odbijaliśmy na stary szlak. Tam udaje nam się złapać podwózkę na dół.
Jesteśmy potwornie zmęczeni i mamy za sobą kawał drogi (właściciel restauracji twierdził, że szlak na Djeravicę z miejsca naszego noclegu to 22km w jedną stronę!!!) lecz jeszcze tego samego dnia planujemy ruszyć w drogę do Czarnogóry. Po powrocie do restauracji czeka już na nas poczęstunek. Fatima i Marcelina, które postanowiły zrobić sobie dzień restowy zostały poczęstowane kawą i owocami. Oczywiście gospodarz nie chce słyszeć o jakiejkolwiek zapłacie. Gościnność jakiej doświadczyliśmy w Kosowie zostanie mi na długo w pamięci. Po poczęstunku, prysznicu i pakowaniu dziękujemy za gościnę i udajemy się w drogę do Czarnogóry, gdyż przed nami ponad 3 godziny jazdy, a kolejnego dnia w planach mamy Złą Kolatę, czyli najwyższy szczyt tego państwa.
Czas wejścia/zejścia: 7h/5h (w drodze powrotnej złapaliśmy stopa także należy doliczyć jeszcze ok 1h na powrót).
Trudności: trasa bardzo długa .